Dimosthenis Voutiras – PARARLAMA

Dimosthenis Voutiras (1872-1958) był jednym z czołowych prozaików okresu międzywojennego. W 1900 r. w prasie pojawił się pierwszy artykuł jego autorstwa, 3 lata później pierwsze opowiadanie i to właśnie ta forma przyniosła mu największy sukces. Swoje teksty publikował głównie w gazetach, ale wydania jego zbiorów opowiadań są do dziś wznawiane przez różne wydawnictwa. Grecy chętnie sięgają także po satyrę Μέσα στην Κώλαση (W Piekle), w której autor bez zahamowań opisał nie tylko przyjaciół i innych twórców greckich, lecz także ogólnie współczesną mu Grecję (ostatnie wydanie – wydawnictwo „Farfoulas”, 2012). W 2011 r. wydawnictwo „Topos” wydało komiks Παραρλάμα και άλλες ιστορίες του Δημοσθένη Βουτυρά (Pararlama i inne historie Dimosthenisa Voutirasa), ilustrowany przez Thanasisa Petrou, tekst opracował Dimitris Vanellis. Fragmenty można obejrzeć w internecie:

 

 

 

Dimosthenis Voutiras

PARARLAMA

 

Czasami wracały wspomnienia. I Farmas przypominał sobie, że miał ojca, który nosił fez i czerwony pas na biodrach, mamę, która nosiła na głowie chustę, ale jej twarzy nie miał już w pamięci. Nic poza tym! Całą resztę odebrało mu obracające się koło i wino, które pił, aby się odprężyć. Ale co miałby pamiętać?

O kobietach zapomniał i żaden demon, by go nie kusić, nie odważył mu się o nich przypomnieć. Kiedy czasami widział jakąś w warsztacie, patrzył na nią zdumiony, jak na jakąś dziwną rzecz, którą widzi pierwszy raz w życiu.

Pracownicy warsztatu mu dokuczali. Ale on nigdy nie reagował. Niemal przestał mówić. Odczuwał tylko nienawiść, jedyne, co pozostało w nim ludzkie. Nigdy się nie śmiał. Oduczył się śmiania i nawet lekko uśmiechniętego nikt go nie widywał.

Jak wąż pozostaje w ruinach domu, tak w jego opuszczonym przez uczucia ciele pozostała jedynie nienawiść.

Kiedy kończył pracę, pił do upadłego, przez co mamrotał tak, że nikt nie rozumiał, co mówi, jakby mówił językiem koła, i tak mamrocząc szedł spać.

Miał znajomych w knajpie, do której chodził, ale był pośród nich jak niemowa. Wydawało się, że tylko słucha, co mówią inni. Ale i z tego, co słyszał, nie zapamiętywał niczego, wszystko uciekało, nie pozostawiając po sobie ani śladu.

Pewnego wieczoru usłyszał, jak jeden erudyta spośród jego znajomych opowiada pewną biblijną przypowieść. Mówił o ręce, która napisała podczas uczty Baltazara słowa: mane, tekel, fares. I że słowa te przeraziły króla i wszystkich biorących udział w uczcie, i nie było nikogo, kto wyjaśniłby, co one znaczą.

Słuchał bardzo uważnie, otwierając oczy ze zdumienia. To była jedyna rzecz, która mogła wyryć się w jego umyśle, wraz ze stukotem koła.

Następnego wieczoru, po pracy, zamiast iść do knajpy, poszedł prosto do swojego pokoju. Dzielił go z mężczyzną pochodzącym z tej samej wsi, który chodził wcześnie spać. Nigdy nie zamykali drzwi, więc Farmas wszedł bez szukania klucza i bez pukania. Tamten już spał.

Na stole paliła się lampka oliwna i oświetlała wyschnięty kawałek chleba i trzy zgniłe oliwki położone na żółtym papierze zamiast na talerzu. Jakaś mucha, nie wiadomo dlaczego, wybudziła się, siedziała na kawałku chleba, zamyślona.

Farmas przez jakiś czas też pozostawał zamyślony, nagle wyszedł pospiesznie i skierował się w stronę warsztatu, w którym pracował. Szedł, zerkając co jakiś czas na półksiężyc, który przypominał mu złotą, lśniącą, skrzydlatą rybę.

Na tyłach warsztatu znajdowało się podwórze, poszedł od jego strony. Wdrapał się na drzewo oliwne, rachityczne drzewko oliwne, które rosło przy murze, i stamtąd człowiek obracającego się koła i wina bez trudu zeskoczył na teren warsztatu. Nie było tam żadnego stróża poza psem, ale ten podszedł do Farmasa i po kilku szczeknięciach polizał jego ręce.

Do środka dostał się przez świetlik w drzwiach, o które podparł drabinę. Wszedł do pomieszczenia w suterenie, gdzie trzymano większe sprzęty i gdzie znajdowały się biura właściciela. Zapalił zapałkę i patrząc, jakby czegoś szukał, stanął na jednej z maszyn i zaczął pisać węglem na ścianie pewne słowo:

Pararlama

To było zmyślone słowo, które powstało w jego głowie, ale wydawało mu się, że oznacza coś złego.

Wyszedł tą samą drogą, którą dostał się do środka.

Rano, kiedy poszedł do pracy, chciał dowiedzieć się, co stało się ze słowem. Nie minęło wiele czasu i usłyszał głos właściciela, wołał:

– Co to jest? Kto to napisał?

Głos właściciela jakby drżał ze strachu.

Wszyscy zostawili swoją pracę i pobiegli zobaczyć, co się stało.

– Pararlama!

Słowo stworzone w jego głowie było na ustach wszystkich. Ale kto je napisał?

Wyjrzał i on z góry, ze schodów i patrzył. Nikt nie mógł go podejrzewać i nawet nie zauważyli, że nie pobiegł, jak wszyscy, zobaczyć, co się stało.

To właśnie jemu majster kazał zetrzeć słowo. I starł, wypowiadając je powoli.

W nocy zrobił to samo. Tym razem jednak nie napisał słowa węglem, ale czerwoną farbą:

Pararlama.

Rano znowu zamieszanie. Właściciel mocno pobladł. Szukał człowieka, ale nagle przestraszył się, że mógł to nie być człowiek. Mimo to głośno powiedział:

– Musi się znaleźć!

Myśl, że ktoś może chcieć się zabawić, ośmieszyć go, sprawiła, że wybuchł ze złości i krzyknął, że wszystkich ich wyrzuci.

Farmas usłyszał rozmowę pracowników, którzy podobnie jak na stróżującego psa tak i na niego nie zwracali uwagi. Mówili, że to zjawa pojawiła się w sklepie i napisała to słowo! Byli przekonani, że nie może być to nic innego tylko zjawa, przychodzi nocą i pisze to przedziwne słowo, które coś musi znaczyć w jej języku.

Nocą, właściciel sklepu postawił straże. Rano słowa nie było. Ale po chwili, kiedy właściciel wchodził do środka, słowo znów widniało na ścianie, napisane czerwonymi literami.

Farmas znalazł okazję, by je napisać.

Wszyscy zerwali się na równe nogi. Właściciel zdenerwowany, blady, majster, robotnicy, wszyscy stali jak wryci naprzeciw czerwonych liter, które musiały oznaczać coś bardzo złego.

Pararlama.

Pracownicy zaczęli przysięgać na wszystkie świętości, wielu przez łzy twierdziło, że nie mają pojęcia, nie wiedzą, kto to pisze, ale ktoś, coś… Chcieli powiedzieć zjawa, ale nie mieli odwagi…

Farmas patrzył na nich ze schodów. Potem zebrał się szybko i stanął obok swojego koła, tam, trzymając jego korbkę, zaśmiał się, po tylu latach, bezdźwięcznym śmiechem!…

Przeł. Dorota Jędraś

4 thoughts on “Dimosthenis Voutiras – PARARLAMA

  1. To – jak na razie – wydaje mi się najbardziej tajemnicze i niepokojące. Chciałabym poznać inne teksty autora… Ależ mi Twoj blog przypadł do gustu 🙂

    P.S. Może przypominasz sobie, czy w jakimś greckim opowiadaniu (lub powieści) pojawia się motyw sobowtóra? Jakiś nadprzyrodzony doppelganger albo zły bliźniak? Będę bardzo wdzięczna za cynk 😉

    Like

    • Cieszę się bardzo 🙂
      Niestety nic w tej chwili nie przychodzi mi do głowy, ale jeszcze pomyślę i oczywiście jeśli w przyszłości natrafię na ten temat, dam znać!

      Like

Leave a Reply to B.T. Cancel reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s