Marios Chakkas – BIDET

W tym miesiącu sięgnęłam po nowogrecką klasykę. Genialne teksty Mariosa Chakkasa (1931-1972) to lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą poznać literaturę grecką. Autor debiutował w 1965 r. tomikiem wierszy, następnie wydał dwa zbiory opowiadań, trzy jednoaktówki oraz zbiór krótkich, osobistych narracji. W 2008 r. nakładem wydawnictwa „Kedros” ukazał się obszerny tom zawierający wszystkie teksty Chakkasa. Tekst, który dziś zamieszczam, pochodzi ze zbioru opowiadań Bidet i inne historie opublikowanego w 1970 r., także przez wydawnictwo „Kedros”. Bidet to najczęściej omawiane opowiadanie tego autora, ale zapewniam, że i pozostałe warte są przeczytania.

 

Marios Chakkas

BIDET

Wypaliliśmy się od środka i nawet nie zdaliśmy sobie z tego sprawy. Ta luksusowa łazienka z emblematem konika morskiego na płytkach, kaczka z małymi kaczuszkami wokół, łabędzie i rajskie ryby, umywalka, sedes, wanna, bidet, nadbidet, wszystkie błyszczące, podstępnie odegrały swą rolę, termity wgryzły się w nas głęboko, jak korniki w drewno, i teraz czujemy się w środku puści.

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy przyjechałem ze wsi do Aten i wynająłem pokój bez ubikacji. Mieliśmy oczywiście prowizoryczny wychodek na podwórzu, ale korzystanie z niego wymagało zejścia po zupełnie nieoświetlonych, drewnianych schodach, których trzeszczenie stawiało ludzi na równe nogi. Pewnego deszczowego wieczoru poczułem nagłą potrzebę wypróżnienia się. Zrobiłem to do gazety, dokładnie ją zawinąłem, kończąc pakowanie wstążką z kokardką. Idąc z samego rana do pracy, zostawiłem pakunek na środku drogi. Pewnie przypominacie sobie, ile takich paczuszek spotykaliście wtedy na waszej drodze. Niektórzy je kopali, aby wywnioskować, co jest w środku. Podobno ktoś zaniósł jedną na policję, nie otwierając jej wcześniej i domagał się znaleźnego. No więc i ja kiedyś stworzyłem taką paczuszkę i nawet teraz, kiedy po tylu latach o tym myślę, chce mi się śmiać.

Byłem wtedy pogodnym człowiekiem z niewieloma potrzebami. Goliłem się zaledwie dwa razy w tygodniu, gdy w parku miałem randkę z dziewczyną, która zresztą tylko spieszyła się, by wrócić jak najszybciej do domu. Ciągle się wymykała, bo miała surowego brata – mentalność Sycylijczyka. Ożeniłem się z nią. Co innego mogłem zrobić? Żeby nie spuszczał jej lania za każdym razem, kiedy się spóźniała. Poza tym to w końcu do tego dąży człowiek, a przynajmniej tak się mówi. W każdym razie dzięki temu już nigdy przy koszuli nie brakowało mi guzików; to zawsze jakaś korzyść, zabezpieczenie. Na początku małżeństwa, koszule wyprasowane, czyste ubrania na zmianę, buty wypastowane na błysk.

Miała nawet swój własny mały dom, tylko jedno pomieszczenie, ale z dużym podwórzem, i powoli, własnymi oszczędnościami, dobudowaliśmy kuchnię i inne pokoje. Ogólnie zrobiliśmy postęp. Kupiliśmy lodówkę, pralkę i nasze życie było coraz bardziej komfortowe.

Zwlekaliśmy tylko z łazienką. W głębi podwórza stała mała szopa z ubikacją typu tureckiego, która codziennie rano wymagała ode mnie kucania, było to w sumie dobre ćwiczenie, choć do gimnastyki nie przywykłem. W szopce znajdował się blaszany zbiornik, który codziennie napełniałem wodą i myłem się. Kąpiel w miednicy. W sobotni wieczór zaczynała się przygoda. Żona zaciągała mnie do miski i szorowała tak, że aż skórę zdzierała. Niech będzie.

Postęp trwał. Asystent księgowego i spłaciłem sypialnię, toporny mebel z nocnymi stolikami, na nich lampki, jasnoniebieska z mojej strony, różowa pani domu. Później zostałem samodzielnym księgowym, wtedy kupiliśmy na raty małą działkę. Oczywiście posadziliśmy jakieś dwa czy trzy drzewka i na początku, pod naciskiem żony, chodziłem co niedzielę je podlewać. Później wyschły, miałem dużo pracy, główny księgowy, solidna pensja i po kilku latach dom był skończony, bez łazienki. Pozostała jako zwieńczenie dwudziestoletnich starań.

„W końcu przyjdzie czas i na łazienkę” – mówiłem żonie, która zawsze marudziła, skarżyła się, że przychodzą goście, chcą skorzystać z ubikacji, a ona wtedy pali się ze wstydu. A tak poza tym, czym teraz była dla nas toaleta, kiedy tyle już w życiu osiągnęliśmy. Błahostka. I tak jak dajemy z siebie wszystko, robiąc coś na całe życie, aby widać było, z jaką pasją to stworzyliśmy, tak i w naszej łazience zrobiłem co w mojej mocy, by stworzyć coś pięknego. Położyłem wyjątkowo drogie płytki, które tworzyły przedziwną całość, z przeróżnymi obrazami, wszystko tak, bym czuł się dobrze w tym miejscu, niezbędne urządzenia sanitarne, oczywiście bidet.

Inne urządzenia mi nie przeszkadzały. Nie mówię. Mają jakieś zastosowanie, a poza tym teraz, w naszym wieku, miejmy i my z czegoś uciechę. Jedynie bidet mnie zirytował i pociągnął za sobą resztę. Bidet. Mam zaparcia więc spędziłem sporo czasu naprzeciw niego i wydawało mi się, że stroi sobie ze mnie żarty, z tą swoją pociągłą twarzą, jednym okiem niebieskim, drugim czerwonym, wytrzeszczonymi jak u żaby, trójkąty na czole i jego usta – lej, który zasysa wszystko z tym nagłym bulgotem, kiedy kończy się woda, jakby szeptał: „Widzisz co z ciebie zrobiłem? Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy przyjechałeś ze wsi, jaki był z ciebie młodzieniec? Biedaku mój, jak się w to wpakowałeś, całe życie – jeden dom? To ja jestem twoją nagrodą za dwadzieścia lat pracy. Żebyś mógł się podmyć. Widzisz, do czego cię doprowadziłem?”.

Stałem się niewolnikiem na całe dwadzieścia lat i to z własnej woli (to jest najgorsze). Wszystko po to, bym skończył tutaj, przed rzędem, moim zdaniem, niepotrzebnych przedmiotów, które jeśli nawet są potrzebne, to – psiakość – nie są warte tyle, co ta cała sprawa, którą nazywamy życiem i młodością. Najlepsze lata mojego życia zmarnowałem, harując jak wół, by zbudować ten przeklęty dom, zamontować w końcu bidet, dwadzieścia lat mi wessał ten jego lej, a ja zostałem wyciśnięty jak cytryna, twarz wysuszona, wszystko przez jeden bidet.

Pogrążony w tych myślach pociągnąłem za spłuczkę i podszedłem do okna, żeby nieco odetchnąć, posłuchać odgłosów miasta. Zewsząd dochodził przedziwny hałas. Nie był to znany odgłos przejeżdżających samochodów. Coś innego: natarczywe plusk, plusk zdominowało każdy inny dźwięk. Przysłuchałem się dokładniej i zrozumiałem. Cała niecka Attyki zamieniła się w przeolbrzymi bidet, na którym usiedliśmy wszyscy i podmywaliśmy się, podmywaliśmy się, podmywaliśmy się, podczas gdy setki tysięcy spłuczek, wyrzucając z siebie wodospady wody, świętowało nasz postęp.

Przeł. Dorota Jędraś

3 thoughts on “Marios Chakkas – BIDET

  1. Przewrotny tekst. Początek trochę bawi, ale im dalej człowiek brnie w tę historię, tym bardziej smuci i przeraża. Nie dziewię się, że to opowiadanie jest szeroko dyskutowane i analizowane. Zaraz poszperam w sieci, bo jestem ciekawa, czy coś jeszcze Chakkasa przełożono na polski.

    Like

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s